piątek, 5 sierpnia 2016

Kościół św. Kazimierza w Białymstoku

Drodzy czytelnicy,

przynajmniej dwa znane powiedzenia doradzają mi, że niniejszego wstępu pisać nie powinnam – pierwsze 'tylko winny się tłumaczy', drugie 'milczenie jest cnotą'. Jednak ja, zbuntowana i niepokorna, z podniesionym czołem i chorągwią w dłoni, wbrew sugestiom by zachować milczenie, postanawiam, że jednak się wytłumaczę.
Bolesnym jest dla mnie, że posty na niniejszym blogu pojawiają się raczej rzadko. Nie jest to jednak wynikiem mojego bumelanctwa, nie zwalę także winy na obowiązki, które przekornie nie chcą mieć nic wspólnego z moim egzotycznym zainteresowaniem. Istotne jest to, że proces podejmowania decyzji 'który kościół wybrać' jest niezwykle skomplikowany i długotrwały. Nim wybiorę ten najwłaściwszy, 5 poprzednich kościołów także uważałam za najwłaściwsze. Maszyna losująca wylosowała miasto Białystok, i sprawę utrudnił fakt, że Białystok jest obfity w ciekawe kościoły.

Wybrałam  kościół św. Kazimierza, i stał się on jednym z moich ulubionych. Na sakralnej liście przebojów stawiam go na równi z kościołem św. Ducha w Tychach, albo może i wyżej. Jego nowoczesny wygląd, kłaniający się rozwiązaniom architektonicznym w epok poprzednich, idzie w parze z głębokim przesłaniem. Jest to historyzujący nurt postmodernizmu, w którym frywolność przeplata się z rygorem. Świątynia, w której wiek XXI uścisnął dłoń wiekowi XV.





Zorientowani jesteśmy już w przestrzeni, zorientujmy się jeszcze w czasie. Zgodę na budowę kościoła, oczywiście po wielu trudnościach, uzyskano w roku 1981, prace ruszyły dwa lata później (dla ciekawskich i wnikliwych, parafia św. Króla Kazimierza powstała w 1977)


Zacznijmy od białego dachu, najciekawszego elementu całej budowli, który spoczywa na jej korpusie jak plastyczny lukier na torcie. Właściwością która czyni go najbardziej podobnym do tej słodkiej ozdoby jest jego "płynność" - połacie spływają na ściany boczne bryły kończąc się nieco poza ich licem. W połaciach znajdują się ponadto niewielkie, owalne otwory okienne. Zdumiewa mnie, jak łatwo dałam się oszukać - dach wcale nie jest metaforą boskiej słodyczy. Na stronie archidiecezji białostockiej czytam podpowiedź, że dach ma kształt łodzi, i stwierdzam że ma to sens. 


Oprócz dachu, drugim elementem który najbardziej przykuwa moją uwagę, jest wieża. W wiekach znacznie wcześniejszych, dla kościołów fundacji możnowładczych jest to rozwiązanie dość typowe. Kościoły te posiadały jedną lub dwie wieże, na planach rotundy, czworoboku lub ośmioboku. Najbardziej oczywistą funkcją wież była obronność. Nieco mniej oczywistą, choć równie istotną było ukazanie swojego majestatu, symbolicznie zrównanie się z książętami.  
W Białymstoku widzę wieżę równie dostojna, z czerwonej cegły klinkierowej, wzniesionej na planie koła. Jednak na szczycie wieży nie znajdę niewielkich otworów okiennych przeznaczonych walecznym łucznikom. Na mniej więcej jednej trzeciej wysokości wieży znajduje się oszklona latarnia, mając "przypominać obecność patrona - św. Kazimierza Królewicza". Tym co jednak zdumiewa mnie najbardziej, jest występowanie czegoś na kształt otworów maculcowych w ścianach wieży (maculce to pozostałości po belkach rusztowania)

Fasada budynku nie stanowi jednolitej płaszczyzny - jej dolna partia, wykonana raczej z tego samego materiału co wieża, wsunięta została do wewnątrz bryły. Partia górna zaś jest gładka, biała i wyraźnie wyeksponowana. W jej dolnym, lewym rogu widnieje data uzyskania zgody na budowę kościoła, w górnym prawnym - wykonany z drutu wizerunek NMP.  Na samym szczycie, znajduje się otwór okienny synchronizowany z kształtem dachu, wewnątrz którego znajduje się witraż z wizerunkiem patrona kościoła. Byłam bardzo sceptycznie nastawiona co do sensu tej białej ściany zaczynającej się od połowy budynku, dopóki nie zostałam uświadomiona, jakie jest jej przesłanie - fasada swą kolorystyką nawiązuje do barw narodowych. Estetyczność tego rozwiązania, moim zdaniem, jest bardzo wątpliwa, ale doceniam fakt nie jest ono zwykłą fanaberią. Ta biała ściana ma swój bardzo konkretny cel i w pełni go realizuje. 






Ściany boczne także pokryte zostały cegłą klinkierową. Otwory okienne w których znajdują się witraże, mają kształt jakiego dotąd nie spotkałam - podłużne, zakończone półkolem na dole, ścięte na górze. Budynek znajduje się na pewnym wzniesieniu i otoczony jest arkadową galerią o mocno spłaszczonych łukach. Powyżej łuku arkady znajduje się quasi-fryz imitujący krenelaż muru obronnego. 


Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że swoją architekturą  kompleks wyraźnie nawiązuje do średniowiecznych zamków - wskazują na to wieża, otoczenie obiektu arkadową galerią, która wraz z fryzem w kształcie krenelażu przypomina mur obronny. Na pewno nie bez znaczenia pozostają patriotyczne barwy, którymi przyozdobiony został kościół i przede wszystkim sam patron - św. Kazimierz Jagiellończyk, polski królewicz, secundogentis Regis Poloniae.

Wasz Antyprzewodnik 




niedziela, 24 lipca 2016

Kościół Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny w Poznaniu



Trudno nie mieć obaw, gdy na horyzoncie pojawia się obiekt, którego wschodnia część przypomina uzbrojoną mitrę, a zachodnia hełm pruski. Nastroszone, żelbetonowe elementy czy może ostre kły otwartej paszczy sprawiają, że zaczynam wątpić w pokojowe zamiary tego obiektu. Rozerwał powierzchnie ziemi i wyłonił się z czeluści hadesu, by niepodzielnie zapanować nad okolicznymi budynkami. Architektoniczny najeźdźca który przybył i zniewolił lokalny krajobraz.

Drodzy Czytelnicy, nie dajcie się jednak zastraszyć architekturze.

W 1966 roku w Poznaniu rozpoczęto realizację projektu budowy dzielnicy mieszkaniowej „Rataje”. Składały się na nią poszczególne osiedla, które początkowo należały do parafii św. Rocha. Stale wzrastająca liczba mieszkańców dzielnicy sprawiała, że kościół św. Rocha nie był w stanie zatroszczyć się o dusze wszystkich z nich.
Na budowę kilku nowych kościołów dla poszczególnych osiedli, władza zgody nie wydała. Zgodziła się jednak na budowę jednego kościoła, ale za to jakiego! Monstrualnego, imponującego swoimi rozmiarami, wspólnego dla mieszkańców całej dzielnicy – 120 tysięcy osób. Naturalnie, zielone światło dla budowy nie było przejawem wspaniałomyślności lokalnych dygnitarzy – ci  zuchwale zacierali ręce w przekonaniu, że tak ambitna inwestycja przy z góry przygotowanych utrudnieniach budowlanych nie zostanie zrealizowana.




Budowę rozpoczęto w 1979. Zbudowany został na planie „bumerangu” i wygląda na to, że kościół jest orientowany (a przynajmniej próbuje). Najwyższa część skierowana jest ku wschodowi, skąd jej ramiona, wraz z całym dachem opadają ku zachodowi. W części zachodniej znajduje się przeszklone wejście do kościoła . Wschodnia część bryły przedzielona jest żelbetonowymi pylonami pełniącymi, obok funkcji konstrukcyjnej, także estetyczną.  




Przeważnie kościoły powstałe w latach PRL mają tą samą historię. inaczej została ona tylko wyrażona w architekturze, o czym niejednokrotnie pisałam już na niniejszym blogu. Kończąc rozmyślania nad kościołem Nawiedzenia NMP w Poznaniu,  każdą literą zmierzam do postawienia pytania - no dobrze, ale co ta architektura ma wspólnego z Kościołem, z jego tradycją, albo jaką ideę wyraża? Nie do końca usatysfakcjonowana mogę tylko stwierdzić, że jest mroczna jak czasy w których powstał.

Pozdrawiam
Wasz Antyprzewodnik. 

sobota, 16 lipca 2016

Silos Najświętszej Marii Panny Matki Kościoła w Jastrzębiu Zdroju

Szanowni Państwo, Drodzy Czytelnicy, Dostojni Goście,

Dziś, może „znowu”, ale o tym mówić trzeba -  o ponurym poczuciu humoru władzy socjalistycznej i niezłomnym społeczeństwie, co skumulowało się w kościele Najświętszej Marii Panny Matki Kościoła w Jastrzębiu Zdroju w diecezji katowickiej. Proszę o zapięcie pasów bezpieczeństwa.



Jastrzębie Zdrój znajduje się jakieś 70-80km od Katowic, Sceny Głównej przemysłu węglowego. Skoro Katowice to Scena Główna, Jastrzębie Zdrój to kulisy owego przemysłu. Tam właśnie powstawały liczne osiedla górnicze. Socjalistyczne władze postawiły na wszędobylskie kopalnie i powietrze gęste od sadzy, więc liczba mieszkańców w Jastrzębich Zdrojach stale rosła, osiągając w końcu zawrotną ilość ponad 100 tysięcy. Tymczasem liczba kościołów pozostawała niezmienna – 1 (słownie: jeden), i nie był on w stanie zaspokoić duchowych potrzeb wszystkich swoich wiernych. Budowa kościoła była niezbędna, ale władza komunistyczna krzyczała „veto!!”



Parafianie pozostawali nieugięci – starania o budowę nowego, większego kościoła rozpoczęto na początku lat 70. Prace rozpoczęto w roku 1976 według projektu Mieczysława Króla.
Nie podejmę się próby opisu architektonicznego tej bryły, bo cóż można powiedzieć o czymś, co wygląda jak silos. Zadaje sobie jednak pytanie, co architektura tego kościoła ma wspólnego z tradycją chrześcijańską? Do jakiego motywu biblijnego nawiązuje zrealizowana koncepcja architektoniczna? Jak wytłumaczyć tak niekonwencjonalną bryłę?
Czytam, że kościół miał przypominać kwiat lilii – partia górna to kwiat, dolna – łodyga. Pozostawiam Was Drodzy Czytelnicy z tym motywem samych.



Po co w ogóle piszę o tym kościele, zamiast po prostu zapłakać? Bawię się w odgadywanie kościołów, poznawanie nierzadko dramatycznych okoliczności które wpłynęły na to że wyglądają tak jak wyglądają. Wtedy wszystko układa się w jedną całość, okazuje się bowiem, że powstały kościół jest architektonicznym wyrazem wszelkiego, poprzedzającego jego powstanie nieporozumienia. Dlatego, trochę też nauczona innymi przypadkami, obstawiam że kościół wygląda tak a nie inaczej, bo właśnie ten konkretny projekt zaakceptowała władza.

Kościół zdecydowanie jest pomnikiem solidarności wśród ludu pracującego i represjonowanego, ktoś tu jednak zadbał o to, by wystawić tym szlachetnym ludziom wyjątkowo brzydki pomnik.

Wasz Antyprzewodnik na dobre i złe 


środa, 22 czerwca 2016

Kościół Matki Bożej Dobrej Rady w Miedzeszynie (Warszawa)

Rekreacyjnie toczyłam koła roweru po, wydawało mi się, że znanej mi okolicy. Powinnam jechać prosto ulicą Przewodową, skoro jednak znam jej pierzeje dość dobrze, stwierdziłam „a co mi tam, skręcę w Mozaikową”. Minęłam Przyjemną, wjechałam w Szafirową, niby jechałam ale coraz bardziej nie wiedziałam dokąd. Wobec zagęszczającej się koło mnie aury niepewności za najrozsądniejsze rozwiązanie uznałam grę na czas – postój i chwilę namysłu.
„Jak mam dojechać na PKP Miedzeszyn?” myślałam głośno.
Jedź prosto i skręć w lewo”. Rozejrzałam się zdezorientowana, przecież koło mnie nikogo nie ma. Ale pospieszyłam się, bo przecież od pewnej chwili przyglądał się mi front kościoła Matki Boskiej Dobrej Rady.



Budowę kościoła rozpoczęto w 1983, w chwili obecnej trwają prace wykończeniowe. Zaklasyfikowałam go jako historyzujący postmodernizm, i wiele się nie pomyliłam, bowiem duchowny sprawujący posługę w rzeczonym kościele opisuje go jako „zaprojektowany w stylu postmodernistyczny, ale w wykonanym projekcie nawiązuje do wczesnego Bizancjum(cytat z http://idziemy.pl/kosciol/tu-jest-ich-dom/). Wnioskuję, że wykonanie różni się od pierwotnego projektu. 

Zarys frontu jest bardzo klasyczny, stateczny, bez udziwnień które przecież w moim „kwestionariuszu badawczym” (czy dany kościół nadaje się na bloga czy nie) są priorytetem. Dwuspadowy dach, wprawdzie nie łączy się wyraźnie w kalenicy, lecz w swoistej nadbudówce. Domyślam się, że nie jest „ślepa”, bo to byłoby bezsensu, lecz doświetla wnętrze kościoła, jak coś w rodzaju quasi latarenki.
W  przechodzę do następnej rubryczki kwestionariusza – użyty materiały. I tu także muszę postawić znak akceptacji (czy jest to cegła zwykła czy klinkierowa nie zważam – prezentuje się dobrze).

Pochylam się nad rubryczką „osobliwości”. Uwagę przekłuwa dość bogaty repertuar zastosowanych spadów dachowych – wspomniany dach dwuspadowy, zaokrąglony dach dzwonnicy, z tyłu samotnie sterczy szpiczasty dach wieżowy.
Efekt zaskoczenia i zainteresowania potęguje też to, że między wieżą a bryłą właściwą dach jest usytuowany wyżej niż po przeciwnej stronie.

Charakterystyczną rzeczą średniowiecznych strzech budowlanych było posiadanie wiedzy dostępnej tylko w jej obrębie. Dotyczyło to metody projektowania, przede wszystkim sposobu przeniesienia zasad geometrii na elewację bryły. W sposób oryginalny zasady geometrii zostały wyrażone na płaszczyźnie fasady. Symetrycznie po jej prawej i lewej stronie rozmieszczone zostały okna w kształtach kół, prostokątów i kwadratów. W partii dolnej, wejście flankowane jest przez dwa prostokąty. Powyżej wejścia znajduje się podłużne, prostokątne okno, zajmujące około połowy wysokości frontu. Po obu jego stronach są dwa okazałe okręgi, u szczytu zaś znacznie mniejsze kwadratowe „wolne oczy”.


Na zakończenie – wielokrotnie wracałam w myślach do wspomnianych wczesnobizantyjskich nawiązań w kościele miedzeszyńskim. W końcu znalazłam potencjalny pierwowzór, bazylikę św. Apolinarego w Rawennie. Ocenę stopnia podobieństwa pozostawiam Wam, Drodzy Czytelnicy. 



Ukłony, wasz Antyprzewodnik 

piątek, 17 czerwca 2016

Kościół widzę w tym tęczu! o kościele św. Karola Boromeusza w Opolu.

Drodzy Przyjaciele


Dzisiejszy wpis będzie bardzo konkretny. Po ciężkim treningu (wśród samych potężnych zawodników) zwieńczonym jednym piwem, pociągiem w którym jest mi lepiej niż gdziekolwiek indziej, ruchem jednostajnym prostoliniowym zmierzam do domu. Dla mojego organizmu takie okoliczności to gleba wyjątkowo żyzna, postanawiam więc się odprężyć – chwytam za telefon, otwieram mój katalog  kościołów ze świata zagadki, wyciągam notes i powoli rozpoczynam swój biały freestyle o kościele św. Karola Boromeusza w Opolu.  




Wynurzmy się na chwilę z mętnych głębin PRL i popłyńmy w kierunku słonecznego roku 2000. W Opolu została wówczas erygowana parafia św. Karola Boromeusza, jednak jeszcze przez 7 kolejnych lat msze odprawiano w tzw. blaszaku. W roku 2007 rozpoczęto budowę nowego, „właściwego” kościoła. Autorem projektu był miejscowy architekt Jan Olenicki

Kościół odznacza się oryginalnością, co napawa dumą lokalnych parafian. Bryła kościoła ma kształt półwalca, nie trudno odgadnąć że w tej konstrukcji chodzi dokładnie o tęcze. Zagadka to zbyt łatwa, dlatego ją trochę skomplikuję

Fasada budynku w obecnej formie stanowi dodatek do drzwi - w całości okala skromne wejście,  i tak jakby zapomniano dobudować resztę. Powiedzmy że oprócz tęczy, kościół może symbolizować też portal (symbolika chyba w pełni adekwatna w przypadku kościoła, więc zmierzam jej tropem)
Czyli kościół stanowią trzy rzędy szklanych, różnokolorowych łuków, taktownie cofających się w głąb ściany.
I już w trzecim zdaniu moja wizja napotyka pierwszą trudność, bowiem teraz powinniśmy zauważyć tympanon nad wejściem, tymczasem tympanon jest nie tylko nad, ale i obok niego. Więc zdecydowanie tej śnieżnej ściany do tympanonu porównać nie mogę :(
Skoro są łuki, to z pewnością są też gdzieś filary. Spotkałam się z kilkoma kościołami bardzo nieśmiało wynurzających się spod ziemi, dlatego satysfakcjonuje mnie założenie, że filary są pod ziemią. 


Kościół nie jest specjalnie duży, być może ma tu jakieś znaczenie atmosfera lat w których powstawał. Nie trzeba było już porywać się na budowanie kościołów niemożliwych do zrealizowania,  udowadniać, że jednak da się. Szukając informacji o tej młodziutkiej przecież parafii i jej kościele, ale też znając skomplikowane perypetie powstawania wielu wcześniejszych kościołów, ich porodu w totalnych męczarniach, dotknęła mnie zgoda i entuzjazm którym otoczony został nowo budowany kościół. 

Pozdrawiam, 


Wasz Antyprzewodnik na dobre i na złe. 

poniedziałek, 13 czerwca 2016

kościół pw. Opatrzności Bożej we Wrocławiu, świątynia bogini Eris


Zacznę od tego, że wydobywszy ten kościół gdzieś z głębin internetu, niepodzielnie zawładnęły mną gniew, pogarda, ale i pewien niepokój. Ten ostatni wywołała głównie chaotycznie rozplanowana addycyjna bryła, która budzi wątpliwość, czy to wszystko od siebie zaraz nie poodpada Kościół Opatrzności Bożej we Wrocławiu jest tworem tak skomplikowanym i pełnym zamętu, że zastanawiałam się, czy właściwie da się  na jego temat powiedzieć coś więcej, niż tylko obdarzyć go zabawnym skojarzeniem.
Zamysłem tego bloga nie jest samo wyśmiewanie się z sakralnych tworów architektonicznych (mój manifest, drogi Czytelniku, przeczytasz tu), lecz przede wszystkim odnalezienie dla nich wytłumaczenia. Odnalazłam wytłumaczenia dla kościoła w Tychach, co nie oznacza, że zgadzam się ze zrealizowaną koncepcją architektoniczną.

Zdjęcie z kościołem pw. Opatrzności Bożej we Wrocławiu ustawiłam sobie jako tapetę telefonu, licząc że natchnienie przyjdzie w najmniej oczekiwanym momencie. Wątpiłam, czy jest on dobrym materiałem na kolejny post. Kwerenda internetowa nie przynosiła rezultatów, oprócz ciekawych fotografii i nieprzychylnych komentarzy internetowych estetów. Wtedy dopiero przeczytałam komentarze lokalnych parafian i okazało się, że historia tego kościoła jest bardzo smutna i pouczająca. Odnajdźmy więc praprzyczynę.




Parafia Opatrzności Bożej we Wrocławiu powstała w 1983 roku w wyniku podziału dwóch innych parafii. Od tego roku zdaje się, że do dziś trwa budowa kościoła. Mamy więc przeszło 30 burzliwych lat. Na stronie internetowej parafii przeczytać można, że w toku prac napotkano na liczne trudności, przede wszystkim niekorzystne, bo ruchome podłoże geologiczne - bagienno-kurzawkowe. Ta złośliwość losu sprawiła, że próby położenia samych fundamentów trwały 6 lat. Konieczna okazała się wreszcie zmiana konstrukcji, której podjął się znany i lubiany architekt prof. Tadeusz Zipster (o którym z pewnością jeszcze nie jeden raz będę wspominać np, przy okazji kościoła w Grajewie czy bionicznej wieży na pięknej, neogotyckiej świątyni we Wrocławiu). Podłoże zostało wreszcie ustabilizowane żelbetonowymi prętami, a budowę kontynuowano.
Słusznie spostrzegli lokalni parafianie, że pierwszy zespół pracujący nad kościołem cierpiał na gigantomanię. Błędy poprzedniej ekipy starała się poprawić kolejna. Projektów także było kilka. W tym kontekście ważne są realia, w których kościół powstawał. Mamy lata 80, podobnie jak wcześniejsze dekady, czas skomplikowanych relacji między władzą a Kościołem. Projekt, który dziś oglądamy był największy i najmniej możliwy do realizacji. Dlatego właśnie ten zaakceptowała władza, przebiegle twierdząc, że inwestycja nie dojdzie do skutku...




Według innych, na obecnym wyglądzie kościoła odcisnęła się także ludzka chciwość - część pieniędzy przeznaczonych na inwestycje gdzieś niefortunnie przepadła, wobec czego kościół musiał zostać okrojony z dodatków (jeszcze raz spoglądam na fotografię, mrużę oczy i próbuję je ujrzeć oczyma wyobraźni, lecz nie specjalnie mi to wychodzi. Zacieram ręce na myśl JAKIE to mogły być dodatki)

Wbrew wszystkim, którzy złośliwie twierdzą że Opatrzność Boża nad kościołem jednak nie czuwała, twierdzę, że było zupełnie przeciwnie - przecież powstał, mimo tylu przeciwności!
Jednocześnie podchodzę do tego kościoła jak do architektonicznej alegorii wszelkich możliwych nieporozumień - między władzą a kościołem, między naturą a człowiekiem, między pobożnością a chciwością, w końcu między ekipami budowlanymi.
Ukłony,
Wasz antyprzewodnik.

niedziela, 5 czerwca 2016

Kościół św. Ducha (Niedoścignionego) gotowy do chrystianizacji kosmosu



Budowę kościoła rozpoczęto w 1976 roku, autorem projektu był "polski Gaudi", Stanisław Niemczyk.

Przystępując do opisu architektonicznego każdej bryły, już w pierwszym zdaniu wypadałoby podać, z jakim stylem mamy do czynienia? Pewni anonimowi internauci zasugerowali, że jest to modernizm, wobec czego jednak tupię nogą i wyrażam sprzeciw. Styl "brzydki" nie brzmi profesjonalnie, dlatego ad hoc posłużyłam się terminem (zaproponowanym przez serdecznego mi maledicentiorystę) "styl metaeklektyczny"

Wydaje mi się, że kościół św. Ducha w Tychach swoimi śmiałymi rozwiązaniami architektonicznymi zdecydowanie wyprzedza czasy, w których żyjemy. "Futuryzm!" wykrzykuje coś w mojej głowie, i faktycznie, ma to jakiś sens skoro kościół niezaprzeczalnie przypomina statek kosmiczny. Aerodynamiczny dach, wykonany prawdopodobnie z blachy cynkowo-tytanowej (skądinąd nie wymaga ona żadnych zabiegów konserwatorskich ani pielęgnacyjnych) całkowicie zdominował bryłę kościoła. Nie istnieje, a przynajmniej nie widać nic oprócz niego, a więc na opisie dachu można by zakończyć. Na jego szczycie, niczym anteny dumnie prezentują się cztery, dwunastometrowe krzyże. Spady bardzo płynnie, niezauważalnie wręcz przechodzą w "soboty", ponadto na frontowym spadzie znajduje się coś na kształt wlotu powietrza.



Tymczasem lokalnym parafianom kościół na pierwszym miejscu skojarzył się z namiotem. Porównanie bardzo trafne, w istocie kościół w Tychach jest przykładem "architektury namiotowej". Za inspirację Architektowi posłużył biblijny "namiot spotkania" - Mojżesz organizując życie na pustyni, kazał zbudować poza obozem namiot. Kiedy chciał się pomodlić, wchodził do namiotu gdzie rozmawiał z Bogiem twarzą w twarz jak z przyjacielem. Bez krzty ironii o kościele napisała Ewa Jasieńska: "można tu się doszukiwać dalszych analogii zważywszy, że Tychy uważane są dość obiegowo za miasto - pustynię kulturalną, miasto bez twarzy"
Z kolei halowy charakter wnętrza świątyni przedstawiła w sposób następujący: "Ccntralność wnętrza, pozbawionego tradycyjnego podziału na trzy nawy i przedsionek, sprawia, że uczestniczący w nabożeństwach wierni mogą poczuć się jako zjednoczony Kościół, w którym każdy z parafian jest jednakowo istotny"
Strop dachu wyłożony został tradycyjną, polską boazerią. Okazało się to tłem wyjątkowo godnym dla polichromii Jerzego Nowosielskiego. Wspomniana  Jasieńska wskazywała na jej "niezaprzeczalną wieź ze sztuką typu bizantyjskiego" (!!!!!). Kluczową postacią dla całego przedstawienia jest modląca się Matka Boża, nad której głową w niebieskim nimbie unosi się Duch Święty.



W pierwszym zdaniu wyeksponowałam górnolotne porównanie, jakim obdarzony został Stanisław Niemczyk. Osobiście uważam, że bliżej jest mu raczej do Magdy Gessler niż do Antoniego Gaudiego. Podobnie jak znana, lubiana przez wszystkich restauratorka, dokonał istnych rewolucji, z tą tylko różnicą, że na polu kościelnym...




czwartek, 2 czerwca 2016

Szanowni Państwo, Drodzy Czytelnicy, Dostojni Goście...

Przyglądając się niektórym budynkom pełniącym funkcje sakralne niejednokrotnie nachodziła mnie refleksja, że w ich przypadku ewolucja myśli architektonicznej zabrnęła w naprawdę interesujące miejsce.

Patrząc na Architekturę i style architektoniczne jak na Gatunek i występujące w jego obrębie rasy, doszłam do wniosku że w przypadku niektórych budynków, tak jak zdarza się u organizmów, gdzieś zaszła pewna mutacja, jakaś nieprawidłowość. Ktoś – może kapryśny Los, a może lubiący eksperymenty Architekt, brutalnie zabawił się dostępnym materiałem, genetycznym lub budowlanym. Wysoce niemoralna jest jednak próba umniejszania wartości takich organizmów, dlatego w miarę możliwości, na ile nerwy mi pozwolą, a także z szacunku dla Czytelnika postaram się nie oceniać wybranych obiektów, ograniczając się jedynie do ich prezentacji.

Niniejszego bloga można więc potraktować jak tytułowego Antyprzwodnika (którym mam nadzieję będę miała zaszczyt zostać w rzeczywistości), albo jako Atlas Architektonicznych Mutacji Genetycznych.



Dziękuję za uwagę.